niedziela, 20 marca 2016

Rozdział dziesiąty




Czuła, jakby szkoła wypruwała z niej całą energię życiową. Powłóczyła nogami po korytarzu, nawet nie mając siły na spacer do własnej szafki. Zdjęła z ramion bluzę i przewiązała ją w pasie, ignorując wszystko i wszystkich. Naprawdę nie chciała tam przebywać i myśl, że to ostatnia klasa pomagała przetrwać Ailli. Dodatkowo zaczynała dzień od matmy, co prawda w towarzystwie zabawnego Ashtona, ale nadal; matma to matma. Zło w czystej postaci. Westchnęła. Musiała umówić się z Lucasem na kolejne korki, ponieważ w poprzednim tygodniu kompletnie to zaniedbała, a nadal miała cholerne braki.

Och, właśnie, Luke. Ailla nie do końca wiedziała, co się między nimi działo. Wymienili się paroma pocałunkami i stali wobec siebie nawzajem nieco pewniejsi, ale nadal nie padły żadne przyrzeczenia lub coś w tym stylu. Nie byli parą, właściwie nadal nie byli chyba tak do końca przyjaciółmi. Znali się krótko, a mimo to Ailla odczuwała jego brak przy sobie, kiedy zniknęła na cały weekend. 

Bała się. Jeśli miała być szczera, to bała się cholernie. Nigdy nie była w poważnym związku, chłopcy zwykle zaczynali od "cześć, idziemy na szybki numerek?" lub coś w tym stylu. Niektórzy, ci bardziej odważni, mówili jej, że wyglądała na taką, która oddaje się pierwszemu lepszemu, co bolało ją od środka. Głównie dlatego nie zaufała żadnemu na tyle, by być jego dziewczyną. Chyba przez to traktowała chodzenie z kimś zbyt poważnie; uważała to za obietnicę, zapewnienie. Z takimi wygórowanymi oczekiwaniami trudno znaleźć jakiegokolwiek kandydata.

- Hej, gwiazdko! - krzyknął za nią Ashton. 

Przewróciła oczami. Nazywał ją gwiazdą, od kiedy dowiedział się, jak bardzo Ailla zafascynowana była zespołem Black Veil Brides. Ich symbolem była wspomniana gwiazdka z dziwnymi półkolami, a dla Ashtona okazało się to przezabawne. Czasami nazywał ją też Drew, ponieważ miała tak na drugie imię, a poza tym wokalista nazywał się Andrew, co - ucinając końcówkę - dawało właśnie Drew. Ash czuł się zafascynowany tą tajemniczą magią i wołał tak do niej przy każdej możliwej okazji. 

Kiedy ją dogonił, zarzucił swoje ramię na jej drobne barki, uśmiechając się szeroko do dziewczyny. To było jego typowym ruchem, co zauważyła już po jednym dniu znania go. Plus wesołość Ashtona mogła czasem przytłaczać, ale dzięki temu każdy go lubił i miał wielu znajomych. Ailla mogła mu jedynie tego zazdrościć.

- Cześć, Ash - mruknęła, poprawiając plecak na ramieniu.
- Zrobiłaś zadanie z matmy? - zagadnął ją, mrugając okiem.
- Uch, ta, potem dam ci odpisać, jak zawsze.
- Aw, jesteś moją małą gwiazdką, Drew! - zaszczebiotał.

Jak długo chodziła do tej szkoły, tak jeszcze się nie zdarzyło, by Ashton miał zadanie domowe z czegokolwiek. Czasami się nawet zastanawiała, jak radził sobie na matmie bez niej, ale potem przypominała we własnej głowie, że przecież każdy go lubił i pewnie chętnie dawali mu wszystko odpisać. No tak, to raczej plusy bycia popularnym. 

Po dzwonku zajęli miejsce w ławce przy oknie, rozmawiając o najnowszej piosence Paramore. Oboje lubili ten zespół, więc byli na bieżąco i mogli obgadać każdy szczegół. Przy okazji, Ash odpisywał zadanie z zeszytu Ailli, a ona podziwiała go za wielozadaniowość; jednocześnie pisał i mówił. Mimo wszystko, naprawdę godne gratulacji skupienie na paru rzeczach.

- Drodzy uczniowie, skupcie się! - rozbrzmiał głos nauczycielki z matmy, pani Morgan. Wszyscy skupili się na niej od razu (oprócz Ashtona, który nadal przepisywał siedem zadań); była okrutną kobietą. - Mam dla was informację. Wszystkie trzecie klasy jadą za miesiąc na wycieczkę do Norwegii, która potrwa cały tydzień. Szczegóły, czyli koszty jak i datę, poznacie na lekcji wychowawczej, ja przekazuję wam to, ponieważ na piątek wymagane są zgody i dyrektor poprosił, żebym je wam rozdała.

Kiedy nauczycielka rozdawała zgody, Ashton zamknął oba zeszyty, oddając jeden Ailli. Uśmiechnął się do niej, a kiedy pani Morgan była na tyle daleko, by nie zwracać na nich uwagi, chłopak nachylił się nieco do brunetki:

- Dzisiaj jest impreza, wpadasz?
- Kto urządza imprezy we wtorek? - odpowiedziała pytaniem, patrząc na niego.
- Ja - odparł dumny.

Przewróciła na to oczami. 

- Nie mogę - westchnęła.
- Co? - jęknął, przeciągając wyraz. - Jak to?
- Muszę być dla mojego taty dzisiaj - mruknęła, chowając twarz za włosami. 

Ashton już o nic nie wypytywał, jednak widziała zaciekawienie na jego twarzy. Cóż.


***


Tak naprawdę nikt nie wiedział, kim dokładnie był jej ojciec. Nazwisko, które oboje nosili było pospolite, więc nikt, kto nie siedział w tym temacie, nie znał go. To wychodziło im na dobre, ponieważ Ailla mogła wieść spokojne życie w szkole. Ian miał trochę ciężej, ponieważ na ulicy ludzie rozpoznawali go.

Ian Black, inaczej mistrz wagi półciężkiej w Anglii. Ailla była z niego dumna, ponieważ nadal utrzymywał swoją pozycję, mimo niezbyt wygodnego wieku w boksie. Jego kariera powoli mijała, ale korzystał z niej pełnymi garściami. Dzisiejszego wieczora miał do stoczenia kolejną walkę z naprawdę dobrym zawodnikiem, ponieważ chciał nieco zaistnieć także w stanie Waszyngtonu i Ail bała się o niego bardziej niż zawsze. Starała się mu tego nie pokazywać. Zawsze dbał o córkę najbardziej na świecie, nie mieli nikogo innego.

- Hej, skarbie - powiedział jej ojciec, stając w progu pokoju dziewczyny.

Nie mieszkali w żadnej willi czy wielkim domu. Apartament na naprawdę dobrym osiedlu wystarczał im, poza tym od czasu śmierci matki Ailli, Ian starał się rozsądnie zarządzać pieniędzmi, ponieważ wtedy prawie wszystko stracił. 

- Cześć, tato, jak tam? - zapytała.

Od sześciu tygodni trenował tak bardzo, że prawie nie widziała go w domu. Zawsze przykładał się do tego tak mocno i nie miała mu tego za złe. Patrzyła, jak siadał obok niej na łóżku w taki sposób, by mogła go dobrze widzieć, kiedy leżała na brzuchu. Zatrzymała serial, który oglądała i czekała cierpliwie, aż się odezwie.

- Jest w porządku, za godzinę muszę tam jechać. Pomyślałem, że, no wiesz, zawsze mogę załatwić wejściówkę twojemu koledze, jeśli chcesz. 
- Sugerujesz mi, żebym go ze sobą zabrała? - zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Raczej rzadko otrzymywała od niego takie propozycje. 
- Tak, no wiesz, wydaje się dobrym chłopakiem? Więc, jeśli się zgodzi z tobą pójść na to, wtedy zadzwoń do mnie, ale muszę to wiedzieć przynajmniej dwie godziny przed, okej? Załatwię mu miejsce. 
- Och, okej, zadzwonię do niego.

Kiwnął głową i wstał, całując ją w głowę. Potem wyszedł z jej pokoju, a ona sięgnęła po telefon z mocno bijącym sercem. Czy na pewno go tam chciała? Tak, chyba tak. I tego obawiała się najbardziej. Nie rozmawiali o ich pocałunku i czuła się przez to nieco dziwnie, chociaż starała się tego nie okazywać. 

Wybrała jego numer, przykładając telefon do ucha. Słyszała, jak jej tata trzaskał się w kuchni, próbując zrobić sobie coś do jedzenia. Kucharz był z niego gówniany, to musiała przyznać. Potrafił zrobić jajecznicę, nic więcej, ale to raczej ona zajmowała się robieniem obiadów i to wydawało się być w porządku.

- No co tam, Ail? - zabrzmiał jego głos.
- Um, hej? Zastanawiałam się, czy koniecznie chcesz iść na tę dzisiejszą imprezę u Ashtona? To znaczy, no wiesz, mogę zaproponować ci coś innego. 
- Ta, nie spieszy mi się tam. Imprezy Ashtona zwykle wymykają się spod kontroli i zgadnij, kto potem to ogarnia? - zaśmiała się, słysząc jego ton. - Dokładnie; ja! 
- W porządku - wychrypiała, powstrzymując śmiech. - Mój tata ma dzisiaj walkę, mogę załatwić ci miejsce w pierwszym rzędzie. To znaczy, no wiesz, zero presji?
- To wydaje się być fajnym pomysłem - powiedział po chwili ciszy. - O której to jest?
- O dwudziestej pierwszej. Mógłbyś po mnie przyjechać i bylibyśmy na miejscu razem. Ale tak o dwudziestej? To znaczy, moglibyśmy pójść do niego jeszcze przed walką. Zawsze go tam odwiedzam. 

Luke zgodził się i zrobił to trochę entuzjastycznie, więc kamień spadł z jej serca. Nie lubiła wychodzić z takimi pomysłami, kiedy nie była pewna, czy dana osoba będzie z tego zadowolona. Pożegnali się, więc pomyślała, by poinformować swojego ojca. Był całkiem zadowolony, że Ailla będzie miała podwózkę, czym trochę ją rozbawił. Trenował ją, od kiedy pamiętała, a i tak bał się puszczać ją samą gdziekolwiek.

Zrobiła sobie jakieś kanapki, jednak ostatecznie zjadła tylko jedną czwartą tego, ponieważ stres ściskał jej żołądek. Ale to nic nowego.


***


- Cześć - przywitał się Luke, kiedy Ailla wsiadała do jego samochodu.

Odpowiedziała mu uśmiechem i - już tradycyjnie - wpisała w jego GPS adres, gdzie wszystko miało się odbyć. Odpisała jeszcze na esemes od swojego taty, który ostatnio bardzo upodobał sobie pisanie do niej o każdej głupocie. Tym razem dostała "Will powiedział, że twój nowy lubiany zespół będzie dobry na wejście.", chodziło mu o Dope D.O.D., jednak był beznadziejny w nazwach, dlatego - znając go - nawet nie kłopotał się szukaniem tego w pamięci. Mimo wszystko rozbawiło ją to, co przyciągnęło uwagę Luke'a.

- Dlaczego się śmiejesz? - zapytał rozbawiony. 
- To esemes mojego taty. Informuje mnie ostatnio o zupełnych bzdurach i bawi mnie to.
- Och, tak, twój tata - pociągnął temat. - Dlaczego mnie zaprosiłaś? Czy to twój powód? 
- Nie - westchnęła. - Po prostu sam to zasugerował.
- Hm, to całkiem miłe?

Kiwnęła głową, nie odpowiadając. Czuła, jak bardzo skostniałe miała opuszki palców i nie wiedziała nawet, co było tego powodem. Patrzyła przez szybę na padający deszcz. Mijali miejsca, które już kojarzyła, co oznaczało, że musieli być blisko. Po dziesięciu minutach Luke już parkował przed wielką halą.

Przy wejściu ludzie już od dawna tłoczyli się z wejściówkami w rękach. Ailla ścisnęła dłoń Lucasa i pociągnęła w stronę Willa, trenera jej ojca. Był prawie dwumetrowym czarnoskórym mężczyzną, kiedyś także bokserem, jednak zrezygnował po kontuzji kolana. Dziewczyna pomachała do niego, dzięki czemu zauważył ich dwójkę. Ailla przepychała się przez tłum, nie dając im wygrać, aż w końcu znalazła się obok Willa z westchnieniem ulgi.

- Cześć, młoda, dobrze cię znowu widzieć - przywitał ją uściskiem, prawie gniotąc jej żebra. - A to twój towarzysz? Ian wspominał o nim. Luke, prawda?
- Tak, to ja - odparł Lucas. 
- Jestem Will - przedstawił się, a potem otworzył im kartą drzwi.

Już bez słowa ruszyli długim korytarzem, mijając paru ludzi ze słuchawkami na uszach i mikrofonem po boku. Will zagadnął Aillę na temat Iana, żaląc się, że za niedługo straci dobrego zawodnika. Jej ojciec zamierzał przejść na emeryturę, ale to dopiero za jakieś trzy lata. I tak niektórzy uważali, że już był na to za stary, mając trzydzieści pięć lat. Ale tak właśnie było w tym biznesie, bokserzy nie walczyli zbyt długo na ringu.

Will zaprowadził ich do szatni jej ojca, gdzie znajdował się także JoJoe i Cailan, ochroniarze Iana. JoJoe trochę czuwał też nad nią, dlatego znała się z nim jak z kumplem, poza tym, miał dwadzieścia siedem lat, więc dzięki temu dobrze się dogadywali. Niezbyt wyglądał na typowego ochroniarza; mierzył metr osiemdziesiąt dwa, był wysportowany, ale nie jak jakiś goryl, a jego włosy były długie, spięte w kucyk i zarzucone na plecy. Natomiast Cailan był dosłowną definicją jego pracy, napakowany i łysy koleś po trzydziestce. Nie był jednak wcale taki zły, Ailla lubiła go i zawsze służył jej dobrą radą. Czasem nawet przyprowadzał ze sobą swoją małą córeczkę i brunetka chętnie się nią zajmowała.

- Ailla, dziewczyno, w końcu jesteś! - powiedział JoJoe, podchodząc do niej. 

Wpadła w jego wyciągnięte ramiona, witając się z nim. Potem uścisnęła dłoń Cailana, który posłał jej miły i ciepły uśmiech. Ich spojrzenia w końcu padły na Luke'a, który stał tuż za nią, chyba nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Ale nie dziwiła mu się. 

- To jest Luke - powiedziała, wskazując blondyna. 

Kiedy ochroniarze przedstawiali mu się, Ailla podeszła do swojego ojca. Siedział na kozetce już z zawiniętymi pięściami, kiwając głową w rytm muzyki ze swoich słuchawek. Żuł gumę, co zawsze go odstresowało. Jego córka stanęła przed nim z uśmiechem, więc ściągnął z uszu słuchawki, zsuwając je na kark. Obejrzał się do tyłu, natrafiając na wzrok Luke'a, który nadal stał obok ochroniarzy, rozmawiając z nimi. Chyba złapali ze sobą dobry kontakt. 

Ian wystawił w jego stronę palec, puszczając do niego oczko na powitanie, a Luke powiedział głośno "dobry, panie Black". Chyba czuł się o wiele lepiej w towarzystwie ojca Ailli, co ją cieszyło. Nie chciała, by się nim stresował, bo mimo, że walczył na ringu, nie był przerażającym gościem. 

- Jak przed walką, tato? - zapytała, siląc się na uśmiech. Mimo wszystko, bała się o niego.
- Jest dobrze, skarbie - westchnął, odwzajemniając grymas. - Przeciwnik nie wydaje się być groźny, raczej planuję zakończyć tę walkę szybko.
- W porządku - odparła. - Po prostu nie daj się, okej?
- Jak zawsze. 

Patrzyła, jak wstawał, niezbyt sobie radząc w tych grubych bandażach. Przytulił ją do siebie, a ona zatonęła w tym uścisku, obejmując go na poziomie żeber. Bała się o własnego ojca, to oczywiste. Zawsze się bała. Czasem wyglądał tak koszmarnie po niektórych walkach, że kurował się nawet miesiącami. Raz miał tak rozwaloną brew, że jego górna powieka napuchła i trwała tak przez dwa miesiące. Aż bolało ją serce, kiedy na to patrzyła. 

- Okej - powiedział, puszczając ją. - Ty i Luke macie miejsca w pierwszym rzędzie obok JoJoe i Cailana. Po prostu idźcie za nimi, oni wam pokażą, gdzie dokładnie, w porządku?
- Jasne, tato - mruknęła, starając się odgonić niechciane łzy. 

Czasami chciała płakać w najgłupszych momentach, dosłownie.

- Musimy już iść - poinformował Cailan. 

Ailla kiwnęła mu głową i sięgnęła po rękawice bokserskie, które nałożyła na ręce swojego ojca. Zawiązała mocno sznurowadła i cofnęła się, by mógł przejść. Ruszył za Cailanem, a potem Ail pociągnęła Luke'a, by wyjść z szatni. JoJoe szedł ostatni, ponieważ to jest to, co ustalili jako ochroniarze. Jeden na przodzie i jeden na tyle.

Przed wejściem rozdzielili się; Ian i Cailan poszli do wejścia dla zawodnika, a JoJoe poprowadził Aillę i Luke'a w stronę tego dla vipów, ponieważ to jedyne wyjście od szatni. Powędrowali na ich miejsca, mając idealny widok na ring. Nim się obejrzeli, pierwszy zawodnik wszedł na ogromny stadion. 


Od autorki: Co ja robię ze swoim życiem. Nie myślcie, że Ian to światowa gwiazda. [KLIK]

czwartek, 3 marca 2016

Rozdział dziewiąty




Stał przed drzwiami Ailli, dzwoniąc dzwonkiem już trzeci raz. Czuł coraz większą złość i po długich pięciu minutach odpuścił. Zaczął kierować się w stronę schodów, zupełnie zrezygnowany i smutny. Dlaczego nie chciała mu otworzyć? Schodził na dół, powstrzymując się resztkami dumy, by nie wrócić tam i nie dzwonić po raz kolejny. Nie chciał wyjść na tak bardzo zdesperowanego. Cholera, co ta dziewczyna z nim robiła?

W domu błąkał się po korytarzu jak duch, mijając swoją mamę i ignorując jej pytający wzrok. Zamknął się w pokoju, opadając na łóżko z westchnieniem. Po raz kolejny - miał nadzieję ostatni - wybrał numer Ailli. Nie odebrała. Czy chciała tak po prostu od niego uciec, zniknąć? Bo jeśli tak, to była w tym cholernie dobra. To nie tak, że Luke był zdesperowany, po prostu chciał wiedzieć, na czym stał. 

Jego mama próbowała namówić go na jakąś olimpiadę z matematyki, ale Luke naprawdę nie czuł ochoty na to. Tak właściwie, po co miał tam iść? Ponieważ to nie tak, że był na tyle dobry, by zdobyć pierwsze miejsce. Może jego wiara czasem była przytłaczająca, ale tak właśnie się czuł. Przytłoczony.

Mimo swojego okropnego humoru, cieszył się z odwiedzin najstarszego brata, Bena. Przyjechał do nich z dziewczyną, z którą był prawie dwa lata, Gabrielle. Obecnie siedzieli w salonie; bracia okupowali kanapę, grając w Fifę, a ich mama robiła coś w kuchni z Gabi.

- No, chłopie - powiedział Ben po chwilowej ciszy. - Co tam u twoich kumpli?
- W porządku, właściwie to bez zmian. Ashton załapał się do nowej pracy u wujka, ale nie wiem, co tam robi. Pewnie nic - odparł ze śmiechem.

Ben pokiwał głową, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Przez nieuwagę Luke'a, jego brat zdobył bramkę i zaczął się wydzierać, za co ich mama od razu go zganiła. Zabawne było obserwować dorosłego faceta, który kulił się pod głosem swojej matki. Często Lucas nazywał własnych braci maminsynkami, ale prawda była taka, że on też się tak zachowywał.

- No dobra, nie rechocz już - mruknął Ben obrażonym tonem. - Opowiadaj lepiej; masz jakąś dziewczynę?

Luke wzruszył ramionami.

- Um, nie wiem. To znaczy, no jest taka jedna dziewczyna, ale ostatnio mnie ignoruje.
- Owh, chłopie, czuję już tę miłość w powietrzu! - zagruchał Ben ze śmiechem. - Ale bez pierdolenia, lepiej pokaż mi jej zdjęcie.

Blondyn wyciągnął telefon z kieszeni, wzdychając męczeńsko. Gorączkowo zastanawiał się, co pokazać bratu; zdjęcie z piątku niezbyt nadawało się na to, by ktokolwiek mógł dokładnie zobaczyć jej twarz, dlatego wszedł na Instagrama, wpisując nazwę Ailli w wyszukiwanie. Ponieważ to nie tak, żeby już wcześniej był tam miliony razy.

Włączył najnowsze zdjęcie sprzed tygodnia. Miała tam jakiś dziwny naszyjnik, który kojarzył się Lucasowi z Indiami lub czymś równie innym, a jej duże oczy przyciągały wzrok każdego. Podał telefon Benowi, który przyjrzał się uważnie, analizując każdy szczegół. Gdyby nie znał Ailli, prawdopodobnie też by to robił.

- O cholera, skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytał, oddając mu urządzenie.
- Z Anglii, tak myślę - odparł, przygryzając swój kolczyk.

Może to tam właśnie była? Może wyjechała, ponieważ chciała odwiedzić rodzinę lub kogokolwiek i nie odpisywała mu przez koszty, które czekały? Ale jeśli tak, mogła odezwać się na Facebooku czy gdzie indziej. Czuł się taki niepocieszony.

- Z Anglii? - powtórzył po nim Ben. - Musi mieć gorący akcent - zaśmiał się.

Luke wzruszył ramionami, jednak nie mógłby zaprzeczyć. Lubił brytyjski akcent, lubił jej akcent. Westchnął. Nawet będąc w towarzystwie własnego brata nie mógł uwolnić myśli od Ailli. Co ta dziewczyna z nim zrobiła? Był wypruty ze świata, będąc świadomym tylko tych dużych zielonych oczu. Wariował, chociaż znał ją tak krótko.

- A co tam u ciebie i Gabi? - zmienił zręcznie (przynajmniej taką miał nadzieję) temat. 
- Och, w porządku - wzruszył ramionami, a potem nachylił się do brata. - Chyba zastanawiam się nad kolejnym krokiem.
- Masz na myśli, jakby, zaręczyny? - wyszeptał równie cicho Luke, unosząc brwi do góry.
- Ta, no wiesz. Chcę mieć ją już przez całe życie przy sobie. To wygląda jak dobry pomysł.

Luke chyba nie potrafił uwierzyć.

- Woah, bracie! - mruknął, nadal cicho. - Masz już odpowiedni pierścionek?
- Nie, muszę czegoś poszukać, to okropny problem.
- No, stary, powodzenia - powiedział z uśmiechem, klepiąc ręką jego ramię.

Dzwonek do drzwi wytrącił ich z rozmowy. Luke schował telefon i wstał z kanapy, z myślą, że to zapewne jego wiecznie spóźnialski brat, Jack. On też miał się pojawić, jednak, jak zwykle, godzinę później lub coś w tym stylu. Krzyknął do mamy, że otworzy, a potem ruszył w stronę korytarzu. Kiedy był na wiatrołapie, zamknął za sobą wejście, by wiatr, który dostanie się do środka, nie trzasnął nimi.

Luke zamarł, widząc Aillę naprzeciwko siebie. Jej policzki były zaróżowione, a oczy czerwone, jakby płakała. Ciemne obwódki sugerowały małą ilość snu, a koszula, którą na sobie miała, wywołała uśmiech na twarzy Lucasa. To była jego koszula, ta sama, co dał ją dziewczynie po ich meczu koszykówki. Zmarkotniał, kiedy dostrzegł ledwie widoczne rozcięcie na wardze. Chyba próbowała to zakryć.

- Ja, um... wiem, że namotałam i, uch, nie odpowiadałam ci, ale po to tu jestem. Pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie... wyjaśnienie ci tego i, hm, przepraszam - mówiła ze spuszczonym wzrokiem. - To po prostu przez...
- Może wejdziesz? - przerwał jej.

Nie chciał, by opowiadała to wszystko, stojąc w progu drzwi.

Uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się smutno, wchodząc do środka. Luke czekał, gdy Ailla ściągnęła swoje czarne trampki, a potem powiedział, żeby poszli do jego pokoju. Minęli szybko kuchnię; Lucas chciał oszczędzić sobie wszelkich pytań ze strony matki. Niestety, kiedy przechodzili przez salon, mocne spojrzenie Bena paliło ich sylwetki. Blondyn spojrzał na brata, który mrugnął do niego z zadziornym uśmiechem, zapewne mającym mu coś zasugerować.

Kiedy znaleźli się w pokoju Lucasa, chłopak westchnął z ulgą. Patrzył, jak Ailla usiadła na jego łóżku, kładąc splecione dłonie na swoich chudych udach. Zajął miejsce obok niej, ignorując kolejny dzwonek do drzwi; zapewne Jack w końcu pofatygował się na ich spotkanie rodzinne. Albo to ojciec wracający z pracy.

- Ja... to po prostu... ugh. To takie skomplikowane - jęknęła. - Mój wujek, brat mamy, został, um, napadnięty i trafił do szpitala. Tata się... zdenerwował i zniknął, żeby ich znaleźć, więc... więc i ja musiałam zniknąć, żeby znaleźć jego. Po prostu... nie miałam czasu, żeby zwrócić uwagę na swój telefon, przepraszam, Lukey. Ja... mam nadzieję, że nie odebrałeś mojej ciszy w zły sposób, to, um... to nie było moim celem.
- Och, cholera - mruknął. Nadal na niego nie patrzyła. - Z twoim wujkiem jest w porządku? I tatą?
- To znaczy... wujek nie obudził się ani nic, ale przeżył tę najgorszą noc, więc... lekarze mówią, że będzie dobrze, a tata, uch, jest po prostu trochę w siniakach. Czasami działa zbyt impulsywnie, ale to u nas rodzinne, tak myślę. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
- Jasne, że nie jestem, Ail. Ale mogłaś dać mi znać, pomógłbym ci.
- To nie było konieczne - odparła. - Po prostu, to była bardzo sprawa rodzinna i musiałam sobie sama poradzić.

Siedzieli w ciszy, a Luke czuł się nią nieco przytłoczony. Kompletnie nie wiedział, co powiedzieć, słowa utkwiły w jego gardle i nie chciały się wydostać. Przeczesał swoje włosy, a potem przybliżył się nieco do Ailli, obejmując ją ramieniem. Wtuliła się w niego, obejmując jego brzuch. Nie płakała, cierpiała w środku. Widział to i chciał jej pomóc. Chciał wziąć cały ból.

- Ja, hm, będę się zbierać. Nie chcę zabierać twojego czasu w rodzinie.
- Jesteś pewna? Możesz zostać, jeśli chcesz - odparł po chwili.
- Nie, Lukey, wrócę do taty.

Nie zatrzymywał jej. Kiwnął jedynie głową i wstał, nie puszczając z uścisku jej dłoni. Wyprowadził ją powoli z pokoju, starając się przemknąć niezauważonym obok braci, Gabrielle i mamy. Aczkolwiek niezbyt mu to wyszło.

- Och, Luke, gdzie byłeś? I kim jest ta młoda panna? - zapytała jego mama.

Lucas przeklął w myślach i odwrócił się przodem do swojej mamy, uświadamiając sobie, że nadal trzymał Aillę za rękę. Rozplątał ich uścisk, mając wielką nadzieję, że nie zarumienił się tak bardzo jak mu się wydawało.

- To Ailla - powiedział tylko, patrząc kątem oka na dziewczynę obok.
- Dzień dobry - przywitała się z miłym uśmiechem.
- Och, dzień dobry, kochanie! Nie zauważyłam twoje przyjścia, długo tu jesteś? Może zostaniesz? Chętnie poznam nową dziewczynę Luke'a! - mówiła energicznie Liz.
- Um, my nie... - zaczęła Ailla, jednak matka Lucasa przerwała jej wypowiedź:
- Mój mąż zaraz przyjdzie z pracy, na pewno też zechce cię poznać! - szczebiotała, a Luke czerwienił się coraz bardziej.
- Ailla musi już wracać, mamo - warknął w końcu, zły i upokorzony.

Nie czekając na nic więcej, pociągnął Aillę w stronę drzwi wejściowych, odgradzając ich dwójkę od reszty rodziny chłopaka wejściem do wiatrołapu. Oparł się o ścianę i westchnął ze zrezygnowaniem, przymykając oczy. Po chwili dotarł do niego cichy śmiech brunetki.

- Bawi cię to? - zapytał z uśmiechem.
- Właściwie, to było całkiem zabawne, Lukey.

Przewrócił na nią oczami, jednak zaśmiał się razem z Aillą. Patrzył, jak zakładała buty na nogi i poprawiła koszulę, którą miała na sobie. Zamarła na chwilę, by spojrzeć ponownie w niebieskie oczy Luke'a.

- Och, kompletnie zapomniałam. Ta koszula jest twoja.
- Zatrzymaj ją - odparł, machając ręką.

Miał ich wiele, a ona wyglądała w jego ubraniu naprawdę dobrze. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, gotowa do wyjścia. Luke przekręcił zamkiem w drzwiach, otwierając je na oścież. Zimne powietrze uderzyło jego twarz prawie od razu. Ailla spojrzała na niego i nim wyszła, pocałowała go w policzek. Potem wybiegła, a Lucas stał tam jeszcze przez chwilę z dużym uśmiechem na ustach.


Od autorki: Naprawdę staram się dodawać często, ale to kończy się prawie dwumiesięczną(!) ciszą z mojej strony, jak to się dzieje? W sobotę byłam na koncercie Dope D.O.D., stałam w pierwszym rzędzie, więc było dojebanie, nah. Plus poznałam takiego ziomka, strasznie fajny, ale nasz kontakt zaczął się równie szybko co skończył. I, halo, co myślicie o historii Ailli? Prawdziwa czy nie?