niedziela, 20 marca 2016

Rozdział dziesiąty




Czuła, jakby szkoła wypruwała z niej całą energię życiową. Powłóczyła nogami po korytarzu, nawet nie mając siły na spacer do własnej szafki. Zdjęła z ramion bluzę i przewiązała ją w pasie, ignorując wszystko i wszystkich. Naprawdę nie chciała tam przebywać i myśl, że to ostatnia klasa pomagała przetrwać Ailli. Dodatkowo zaczynała dzień od matmy, co prawda w towarzystwie zabawnego Ashtona, ale nadal; matma to matma. Zło w czystej postaci. Westchnęła. Musiała umówić się z Lucasem na kolejne korki, ponieważ w poprzednim tygodniu kompletnie to zaniedbała, a nadal miała cholerne braki.

Och, właśnie, Luke. Ailla nie do końca wiedziała, co się między nimi działo. Wymienili się paroma pocałunkami i stali wobec siebie nawzajem nieco pewniejsi, ale nadal nie padły żadne przyrzeczenia lub coś w tym stylu. Nie byli parą, właściwie nadal nie byli chyba tak do końca przyjaciółmi. Znali się krótko, a mimo to Ailla odczuwała jego brak przy sobie, kiedy zniknęła na cały weekend. 

Bała się. Jeśli miała być szczera, to bała się cholernie. Nigdy nie była w poważnym związku, chłopcy zwykle zaczynali od "cześć, idziemy na szybki numerek?" lub coś w tym stylu. Niektórzy, ci bardziej odważni, mówili jej, że wyglądała na taką, która oddaje się pierwszemu lepszemu, co bolało ją od środka. Głównie dlatego nie zaufała żadnemu na tyle, by być jego dziewczyną. Chyba przez to traktowała chodzenie z kimś zbyt poważnie; uważała to za obietnicę, zapewnienie. Z takimi wygórowanymi oczekiwaniami trudno znaleźć jakiegokolwiek kandydata.

- Hej, gwiazdko! - krzyknął za nią Ashton. 

Przewróciła oczami. Nazywał ją gwiazdą, od kiedy dowiedział się, jak bardzo Ailla zafascynowana była zespołem Black Veil Brides. Ich symbolem była wspomniana gwiazdka z dziwnymi półkolami, a dla Ashtona okazało się to przezabawne. Czasami nazywał ją też Drew, ponieważ miała tak na drugie imię, a poza tym wokalista nazywał się Andrew, co - ucinając końcówkę - dawało właśnie Drew. Ash czuł się zafascynowany tą tajemniczą magią i wołał tak do niej przy każdej możliwej okazji. 

Kiedy ją dogonił, zarzucił swoje ramię na jej drobne barki, uśmiechając się szeroko do dziewczyny. To było jego typowym ruchem, co zauważyła już po jednym dniu znania go. Plus wesołość Ashtona mogła czasem przytłaczać, ale dzięki temu każdy go lubił i miał wielu znajomych. Ailla mogła mu jedynie tego zazdrościć.

- Cześć, Ash - mruknęła, poprawiając plecak na ramieniu.
- Zrobiłaś zadanie z matmy? - zagadnął ją, mrugając okiem.
- Uch, ta, potem dam ci odpisać, jak zawsze.
- Aw, jesteś moją małą gwiazdką, Drew! - zaszczebiotał.

Jak długo chodziła do tej szkoły, tak jeszcze się nie zdarzyło, by Ashton miał zadanie domowe z czegokolwiek. Czasami się nawet zastanawiała, jak radził sobie na matmie bez niej, ale potem przypominała we własnej głowie, że przecież każdy go lubił i pewnie chętnie dawali mu wszystko odpisać. No tak, to raczej plusy bycia popularnym. 

Po dzwonku zajęli miejsce w ławce przy oknie, rozmawiając o najnowszej piosence Paramore. Oboje lubili ten zespół, więc byli na bieżąco i mogli obgadać każdy szczegół. Przy okazji, Ash odpisywał zadanie z zeszytu Ailli, a ona podziwiała go za wielozadaniowość; jednocześnie pisał i mówił. Mimo wszystko, naprawdę godne gratulacji skupienie na paru rzeczach.

- Drodzy uczniowie, skupcie się! - rozbrzmiał głos nauczycielki z matmy, pani Morgan. Wszyscy skupili się na niej od razu (oprócz Ashtona, który nadal przepisywał siedem zadań); była okrutną kobietą. - Mam dla was informację. Wszystkie trzecie klasy jadą za miesiąc na wycieczkę do Norwegii, która potrwa cały tydzień. Szczegóły, czyli koszty jak i datę, poznacie na lekcji wychowawczej, ja przekazuję wam to, ponieważ na piątek wymagane są zgody i dyrektor poprosił, żebym je wam rozdała.

Kiedy nauczycielka rozdawała zgody, Ashton zamknął oba zeszyty, oddając jeden Ailli. Uśmiechnął się do niej, a kiedy pani Morgan była na tyle daleko, by nie zwracać na nich uwagi, chłopak nachylił się nieco do brunetki:

- Dzisiaj jest impreza, wpadasz?
- Kto urządza imprezy we wtorek? - odpowiedziała pytaniem, patrząc na niego.
- Ja - odparł dumny.

Przewróciła na to oczami. 

- Nie mogę - westchnęła.
- Co? - jęknął, przeciągając wyraz. - Jak to?
- Muszę być dla mojego taty dzisiaj - mruknęła, chowając twarz za włosami. 

Ashton już o nic nie wypytywał, jednak widziała zaciekawienie na jego twarzy. Cóż.


***


Tak naprawdę nikt nie wiedział, kim dokładnie był jej ojciec. Nazwisko, które oboje nosili było pospolite, więc nikt, kto nie siedział w tym temacie, nie znał go. To wychodziło im na dobre, ponieważ Ailla mogła wieść spokojne życie w szkole. Ian miał trochę ciężej, ponieważ na ulicy ludzie rozpoznawali go.

Ian Black, inaczej mistrz wagi półciężkiej w Anglii. Ailla była z niego dumna, ponieważ nadal utrzymywał swoją pozycję, mimo niezbyt wygodnego wieku w boksie. Jego kariera powoli mijała, ale korzystał z niej pełnymi garściami. Dzisiejszego wieczora miał do stoczenia kolejną walkę z naprawdę dobrym zawodnikiem, ponieważ chciał nieco zaistnieć także w stanie Waszyngtonu i Ail bała się o niego bardziej niż zawsze. Starała się mu tego nie pokazywać. Zawsze dbał o córkę najbardziej na świecie, nie mieli nikogo innego.

- Hej, skarbie - powiedział jej ojciec, stając w progu pokoju dziewczyny.

Nie mieszkali w żadnej willi czy wielkim domu. Apartament na naprawdę dobrym osiedlu wystarczał im, poza tym od czasu śmierci matki Ailli, Ian starał się rozsądnie zarządzać pieniędzmi, ponieważ wtedy prawie wszystko stracił. 

- Cześć, tato, jak tam? - zapytała.

Od sześciu tygodni trenował tak bardzo, że prawie nie widziała go w domu. Zawsze przykładał się do tego tak mocno i nie miała mu tego za złe. Patrzyła, jak siadał obok niej na łóżku w taki sposób, by mogła go dobrze widzieć, kiedy leżała na brzuchu. Zatrzymała serial, który oglądała i czekała cierpliwie, aż się odezwie.

- Jest w porządku, za godzinę muszę tam jechać. Pomyślałem, że, no wiesz, zawsze mogę załatwić wejściówkę twojemu koledze, jeśli chcesz. 
- Sugerujesz mi, żebym go ze sobą zabrała? - zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Raczej rzadko otrzymywała od niego takie propozycje. 
- Tak, no wiesz, wydaje się dobrym chłopakiem? Więc, jeśli się zgodzi z tobą pójść na to, wtedy zadzwoń do mnie, ale muszę to wiedzieć przynajmniej dwie godziny przed, okej? Załatwię mu miejsce. 
- Och, okej, zadzwonię do niego.

Kiwnął głową i wstał, całując ją w głowę. Potem wyszedł z jej pokoju, a ona sięgnęła po telefon z mocno bijącym sercem. Czy na pewno go tam chciała? Tak, chyba tak. I tego obawiała się najbardziej. Nie rozmawiali o ich pocałunku i czuła się przez to nieco dziwnie, chociaż starała się tego nie okazywać. 

Wybrała jego numer, przykładając telefon do ucha. Słyszała, jak jej tata trzaskał się w kuchni, próbując zrobić sobie coś do jedzenia. Kucharz był z niego gówniany, to musiała przyznać. Potrafił zrobić jajecznicę, nic więcej, ale to raczej ona zajmowała się robieniem obiadów i to wydawało się być w porządku.

- No co tam, Ail? - zabrzmiał jego głos.
- Um, hej? Zastanawiałam się, czy koniecznie chcesz iść na tę dzisiejszą imprezę u Ashtona? To znaczy, no wiesz, mogę zaproponować ci coś innego. 
- Ta, nie spieszy mi się tam. Imprezy Ashtona zwykle wymykają się spod kontroli i zgadnij, kto potem to ogarnia? - zaśmiała się, słysząc jego ton. - Dokładnie; ja! 
- W porządku - wychrypiała, powstrzymując śmiech. - Mój tata ma dzisiaj walkę, mogę załatwić ci miejsce w pierwszym rzędzie. To znaczy, no wiesz, zero presji?
- To wydaje się być fajnym pomysłem - powiedział po chwili ciszy. - O której to jest?
- O dwudziestej pierwszej. Mógłbyś po mnie przyjechać i bylibyśmy na miejscu razem. Ale tak o dwudziestej? To znaczy, moglibyśmy pójść do niego jeszcze przed walką. Zawsze go tam odwiedzam. 

Luke zgodził się i zrobił to trochę entuzjastycznie, więc kamień spadł z jej serca. Nie lubiła wychodzić z takimi pomysłami, kiedy nie była pewna, czy dana osoba będzie z tego zadowolona. Pożegnali się, więc pomyślała, by poinformować swojego ojca. Był całkiem zadowolony, że Ailla będzie miała podwózkę, czym trochę ją rozbawił. Trenował ją, od kiedy pamiętała, a i tak bał się puszczać ją samą gdziekolwiek.

Zrobiła sobie jakieś kanapki, jednak ostatecznie zjadła tylko jedną czwartą tego, ponieważ stres ściskał jej żołądek. Ale to nic nowego.


***


- Cześć - przywitał się Luke, kiedy Ailla wsiadała do jego samochodu.

Odpowiedziała mu uśmiechem i - już tradycyjnie - wpisała w jego GPS adres, gdzie wszystko miało się odbyć. Odpisała jeszcze na esemes od swojego taty, który ostatnio bardzo upodobał sobie pisanie do niej o każdej głupocie. Tym razem dostała "Will powiedział, że twój nowy lubiany zespół będzie dobry na wejście.", chodziło mu o Dope D.O.D., jednak był beznadziejny w nazwach, dlatego - znając go - nawet nie kłopotał się szukaniem tego w pamięci. Mimo wszystko rozbawiło ją to, co przyciągnęło uwagę Luke'a.

- Dlaczego się śmiejesz? - zapytał rozbawiony. 
- To esemes mojego taty. Informuje mnie ostatnio o zupełnych bzdurach i bawi mnie to.
- Och, tak, twój tata - pociągnął temat. - Dlaczego mnie zaprosiłaś? Czy to twój powód? 
- Nie - westchnęła. - Po prostu sam to zasugerował.
- Hm, to całkiem miłe?

Kiwnęła głową, nie odpowiadając. Czuła, jak bardzo skostniałe miała opuszki palców i nie wiedziała nawet, co było tego powodem. Patrzyła przez szybę na padający deszcz. Mijali miejsca, które już kojarzyła, co oznaczało, że musieli być blisko. Po dziesięciu minutach Luke już parkował przed wielką halą.

Przy wejściu ludzie już od dawna tłoczyli się z wejściówkami w rękach. Ailla ścisnęła dłoń Lucasa i pociągnęła w stronę Willa, trenera jej ojca. Był prawie dwumetrowym czarnoskórym mężczyzną, kiedyś także bokserem, jednak zrezygnował po kontuzji kolana. Dziewczyna pomachała do niego, dzięki czemu zauważył ich dwójkę. Ailla przepychała się przez tłum, nie dając im wygrać, aż w końcu znalazła się obok Willa z westchnieniem ulgi.

- Cześć, młoda, dobrze cię znowu widzieć - przywitał ją uściskiem, prawie gniotąc jej żebra. - A to twój towarzysz? Ian wspominał o nim. Luke, prawda?
- Tak, to ja - odparł Lucas. 
- Jestem Will - przedstawił się, a potem otworzył im kartą drzwi.

Już bez słowa ruszyli długim korytarzem, mijając paru ludzi ze słuchawkami na uszach i mikrofonem po boku. Will zagadnął Aillę na temat Iana, żaląc się, że za niedługo straci dobrego zawodnika. Jej ojciec zamierzał przejść na emeryturę, ale to dopiero za jakieś trzy lata. I tak niektórzy uważali, że już był na to za stary, mając trzydzieści pięć lat. Ale tak właśnie było w tym biznesie, bokserzy nie walczyli zbyt długo na ringu.

Will zaprowadził ich do szatni jej ojca, gdzie znajdował się także JoJoe i Cailan, ochroniarze Iana. JoJoe trochę czuwał też nad nią, dlatego znała się z nim jak z kumplem, poza tym, miał dwadzieścia siedem lat, więc dzięki temu dobrze się dogadywali. Niezbyt wyglądał na typowego ochroniarza; mierzył metr osiemdziesiąt dwa, był wysportowany, ale nie jak jakiś goryl, a jego włosy były długie, spięte w kucyk i zarzucone na plecy. Natomiast Cailan był dosłowną definicją jego pracy, napakowany i łysy koleś po trzydziestce. Nie był jednak wcale taki zły, Ailla lubiła go i zawsze służył jej dobrą radą. Czasem nawet przyprowadzał ze sobą swoją małą córeczkę i brunetka chętnie się nią zajmowała.

- Ailla, dziewczyno, w końcu jesteś! - powiedział JoJoe, podchodząc do niej. 

Wpadła w jego wyciągnięte ramiona, witając się z nim. Potem uścisnęła dłoń Cailana, który posłał jej miły i ciepły uśmiech. Ich spojrzenia w końcu padły na Luke'a, który stał tuż za nią, chyba nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Ale nie dziwiła mu się. 

- To jest Luke - powiedziała, wskazując blondyna. 

Kiedy ochroniarze przedstawiali mu się, Ailla podeszła do swojego ojca. Siedział na kozetce już z zawiniętymi pięściami, kiwając głową w rytm muzyki ze swoich słuchawek. Żuł gumę, co zawsze go odstresowało. Jego córka stanęła przed nim z uśmiechem, więc ściągnął z uszu słuchawki, zsuwając je na kark. Obejrzał się do tyłu, natrafiając na wzrok Luke'a, który nadal stał obok ochroniarzy, rozmawiając z nimi. Chyba złapali ze sobą dobry kontakt. 

Ian wystawił w jego stronę palec, puszczając do niego oczko na powitanie, a Luke powiedział głośno "dobry, panie Black". Chyba czuł się o wiele lepiej w towarzystwie ojca Ailli, co ją cieszyło. Nie chciała, by się nim stresował, bo mimo, że walczył na ringu, nie był przerażającym gościem. 

- Jak przed walką, tato? - zapytała, siląc się na uśmiech. Mimo wszystko, bała się o niego.
- Jest dobrze, skarbie - westchnął, odwzajemniając grymas. - Przeciwnik nie wydaje się być groźny, raczej planuję zakończyć tę walkę szybko.
- W porządku - odparła. - Po prostu nie daj się, okej?
- Jak zawsze. 

Patrzyła, jak wstawał, niezbyt sobie radząc w tych grubych bandażach. Przytulił ją do siebie, a ona zatonęła w tym uścisku, obejmując go na poziomie żeber. Bała się o własnego ojca, to oczywiste. Zawsze się bała. Czasem wyglądał tak koszmarnie po niektórych walkach, że kurował się nawet miesiącami. Raz miał tak rozwaloną brew, że jego górna powieka napuchła i trwała tak przez dwa miesiące. Aż bolało ją serce, kiedy na to patrzyła. 

- Okej - powiedział, puszczając ją. - Ty i Luke macie miejsca w pierwszym rzędzie obok JoJoe i Cailana. Po prostu idźcie za nimi, oni wam pokażą, gdzie dokładnie, w porządku?
- Jasne, tato - mruknęła, starając się odgonić niechciane łzy. 

Czasami chciała płakać w najgłupszych momentach, dosłownie.

- Musimy już iść - poinformował Cailan. 

Ailla kiwnęła mu głową i sięgnęła po rękawice bokserskie, które nałożyła na ręce swojego ojca. Zawiązała mocno sznurowadła i cofnęła się, by mógł przejść. Ruszył za Cailanem, a potem Ail pociągnęła Luke'a, by wyjść z szatni. JoJoe szedł ostatni, ponieważ to jest to, co ustalili jako ochroniarze. Jeden na przodzie i jeden na tyle.

Przed wejściem rozdzielili się; Ian i Cailan poszli do wejścia dla zawodnika, a JoJoe poprowadził Aillę i Luke'a w stronę tego dla vipów, ponieważ to jedyne wyjście od szatni. Powędrowali na ich miejsca, mając idealny widok na ring. Nim się obejrzeli, pierwszy zawodnik wszedł na ogromny stadion. 


Od autorki: Co ja robię ze swoim życiem. Nie myślcie, że Ian to światowa gwiazda. [KLIK]

6 komentarzy:

  1. Cały ten rozdział skradła mi relacja Ailli ze swoim ojcem i wybacz, ale skupię się tylko i wyłącznie na tym.
    Po prostu... Aż się łzy cisną na policzki widząc jak oni się kochają, jak ona go kocha strasznie. Jak przeżywa każde jego wyjście na ring, jak się boi, jaka jest dumna... Duma miesza się ze strachem, a to takie piękne. Takie pełne miłości...
    Podziwiam Twój styl pisania, bo mimo, że jesteś tu jako tylko obiektywny obserwator potrafisz świetnie wejść w uczucia bohaterów i przedstawić nam je. Chylę głowę, naprawdę rewelacja. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę cieszy mnie twoja opinia na ich temat! Starałam się to nieco podkreślić, dobrze zrobić sobie odskocznię w postaci takiej relacji.
      Dziękuję bardzo! :)

      Usuń
  2. Świetnie piszesz.. czytałam, czytałam i tak się zaczytałam, że dopiero teraz komentuje.. gratuluje pracy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "głos nauczycielki z matmy" - od matematyki*
    "Ashton już o nic nie wypytywał, jednak widziała zaciekawienie na jego twarzy. Cóż." - to "cóż" pozostawia we mnie niedosyt i sprawia wrażenie jakby niedokończonego zdania, myśli, akapitu. Takie trochę nie na miejscu :/

    Tak zwyczajnie było w tym rozdziale dość, ale przyjemnie. Przebrnęłam przez niego z łatwością i bardzo przyjemnie mi się czytało ^^ Zdziwiłam się, kiedy tata Aill zaproponował, by zabrała ze sobą Luke'a. Aż nie do pomyślenia :P Skoro go tak polubił, może zaakceptuje ich związek, o ile w końcu będzie między nimi coś pewnego XD
    Nie dziwię się, że Aill się tak martwi o tatę... W końcu walczy. Bokser, tak? czy coś w tym rodzaju. Nie ma mamy... Nie mogłabym znieśc, gdybym była w takiej sytuacji i mój tata miałby taką "pracę" :/

    Um. Niestety robię małą segregację blogową, aa niestety nie widzę Twojego śladu u mnie, więc ograniczam się do tych blogów, którego autorzy interesują się biernie moim. Jeśli masz mniej czasu teraz, zrozumiem, więc możesz mnie powiadomić o tym, albo po prostu ja po czasie sobie Twoją twórczość najwyżej nadrobię :)
    Po prostu nie wyrabiam już czasowo z czytaniem i pisaniem dla siebie, dlatego muszę tak drastycznie postępować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń